czwartek, 5 lipca 2012

... i o niczym

Czasami brak mi motywacji, ale tak naprawdę wszystko sprowadza się do słów. I to chyba właśnie dlatego wybrałam edytorstwo i redakcję tekstu - kontroluję czyjeś słowa, nie siląc się o własne.
Jak można wywnioskować z mojej dłuższej przerwy na blogu, ostatnio ze słowami u mnie krucho. Z wypiekami - analogicznie. Za to lista rzeczy "do" rozrasta się ekstremalnie - przepisy piętrzą się w szafie, wydrukowane i oczekujące na swoją kolej, na swoje "wy" (próbowanie). Do kolekcji dochodzą te w zakładkach przeglądarki internetowej.
Chciałabym znów ruszyć do przodu, próbować, udoskonalać, przekonywać się lub nie, wyrzucać do kosza, chwalić się znajomym i częstować ich, ale to wbrew pozorom nie jest takie proste. Bo tyle innych rzeczy na głowie, bo "po co?", "dlaczego?", bo "czy to ma sens?" pośród tylu wspaniałych blogerów...
Spróbuję, ale nic nie obiecuję.
A ten post po to, by postawić na nowo ten pierwszy krok. To taki mój rozrusznik...

wtorek, 14 lutego 2012

Muffiny czekoladowo-bananowe

Wiem, wiem... staję się monotematyczna, ale nic nie poradzę na to, że... kocham muffiny! (to tak à propos dzisiejszego święta zakochanych). 
A no właśnie - Walentynki. Coraz częściej spotykam się z twierdzeniem, że Walentynki są ZŁE! Bo to święto zapożyczone z Zachodu, bo przesłodzone, bo ociekające kiczem, bo okazywać miłość powinniśmy przez cały rok... itp. itd. W porządku, zgadzam się z tym wszystkim. Walentynki są z Zachodu, są przesłodzone, ociekające kiczem, i tak - miłość powinniśmy okazywać swojej połówce przez cały czas, nie tylko dziś. Ale, jak fantastycznie ujęła to asjami na blogu "W związku ze związkiem" (polecam lekturę walentynkowego wpisu, tutaj: klik), "(...) Walentynki powinniśmy mieć każdego dnia w roku!" (...) Każdego, tylko nie 14 lutego?"
Bo, przyznajcie sami, to wygląda tak, jakby 14 luty był "dniem-widmo"! A może ja o czymś nie wiem?!?!

A wracając do muffinów...
Z okazji zeszłorocznych już świąt Bożego Narodzenia sprezentowano mi książkę Nigelli Lawson Kuchnia. Przepisy z serca domu. Pierwszą czynnością, jaką wykonałam zaraz po jej otrzymaniu, było ekspresowe przekartkowanie, celem znalezienia przepisów na słodkości. Gdy otworzyłam stronę z muffinami czekoladowo-bananowymi, po prostu przepadłam. I obiecałam sobie je wypróbować.
Wrażenia? Jak zwykle nie zawiodłam się. Nie tylko na Nigelli, ale na muffinach także. Babeczki są naprawdę pyszne - mocno kakaowe, wilgotne, a zarazem puszyste. Smak bananów jest wyraźnie wyczuwalny, ale nie dominuje. Od siebie dodałam do ciasta posiekaną czekoladę i 1/3 szklanki mleka (bo masa wydawała mi się jednak zbyt gęsta).


Muffiny czekoladowo-bananowe Nigelli Lawson
3 bardzo dojrzałe banany
125 ml oleju roślinnego
2 jajka
100 gramów cukru trzcinowego
225 gramów mąki pszennej
3 łyżki kakao
1 łyżeczka sody oczyszczonej
Od siebie: 1/3 szklanki mleka i pół tabliczki czekolady.

Mąkę przesiałam razem z kakao do miski, dodałam sodę oczyszczoną i wymieszałam. Banany rozgniotłam widelcem, a następnie, miksując, dodałam kolejno: olej, jajka, cukier i 1/3 szklanki mleka. Już dalej nie miksując, dodałam mąkę z kakao i sodą. Wymieszałam wszystko łyżką, na koniec dodałam jeszcze posiekaną czekoladę. Masę przelałam do 12 papilotek (oczywiście włożonych wcześniej do formy na muffiny). Piekłam 20 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. 




A zdjęcia, jak zwykle, wykonał dla mnie mój "połówek" Adam. Z okazji Walentynek wykonał nawet serduszka w tle (ktoś może stwierdzi, że to przesłodzone i ociekające kiczem... ale mnie się podobają!). 

Kocham Cię, niezmiennie od samego początku :*

czwartek, 9 lutego 2012

Muffinów czar

W poście na temat moich muffinów z czekoladą (klik) chyba nie wspomniałam o tym, że te małe, słodkie babeczki darzę szczególną miłością. W muffinach uwielbiam to, że zawsze wychodzą smaczne (niezależnie od dodatków), zawsze właściwie wyrastają, no i robi się je ekspresowo! Poza tym wyglądają tak uroczo... :) 


Powyżej muffinek z rodzynkami i orzechami, z pokruszoną czekoladą na wierzchu. 
Do przepisu-bazy dodaję po prostu... rodzynki i posiekane orzechy ;)
Mój ulubiony przepis podstawowy na muffiny w wersji słodkiej (taki, jak przy muffinach z czekoladą):
1 jajko
1 szklanka cukru
2 szklanki mąki pszennej
2 i pół łyżeczki proszku do pieczenia
100 gramów roztopionego i ostudzonego masła
1 i pół łyżeczki cukru waniliowego
1 szklanka mleka 

Do przygotowania ciasta używam dwóch misek: w pierwszej mieszam składniki suche (mąkę, cukier, cukier waniliowy, proszek do pieczenia), a w drugiej - mokre (rozbełtane jajko, mleko, rozpuszczone masło). Zawartość pierwszej misy wsypuję do drugiej. Szybko mieszam wszystko trzepaczką, nie dłużej niż do momentu połączenia składników. Na koniec dodaję ulubione dodatki (należy tylko lekko wmieszać je łyżką do ciasta). Blachę do pieczenia muffin wykładam papilotkami, które wypełniam ciastem do 3/4 wysokości. Na wierzchu układam posiekaną czekoladę. Piekę 20 - 25 minut w piecu nagrzanym do 190*.

A może muffiny cynamonowe z rodzynkami? Do suchych składników dosypuję łyżeczkę cynamonu, a na  koniec dodaję do ciasta rodzynki (pamiętajcie, by wcześniej je sparzyć!). 
Kocham proste rozwiązania = kocham muffiny.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Cynamonki

Gdy za oknem szczypie mróz...


Przepis na te cynamonowe bułeczki podejrzałam u slyvvi (i odrobinę zmodyfikowałam).
Najsmaczniejsze były gorące, zaraz po wyciągnięciu z pieca. I chociaż od małego starano się wbić mi do głowy, że po gorącym pieczywie (szczególnie tym na drożdżach) boli żołądek, to nigdy nie mogłam się opanować przed zjedzeniem gorących drożdżówek. Tak też zostało do dzisiaj i, prawdę mówiąc, wcale nie żałuję ani nie jest mi wstyd, co więcej - nawet nie próbuję się przed tym bronić. 
A żołądek jakoś się przystosował... 

Cynamonki!
Potrzebujemy na ciasto:
500 gramów mąki pszennej
100 gramów oleju roślinnego
1 szklankę mleka
25 gramów świeżych drożdży

20 + 50 gramów cukru trzcinowego
szczyptę soli


Do podgrzanego mleka należy dodać 20 gramów cukru oraz drożdże i dobrze wymieszać. Przygotowany zaczyn odstawiamy w ciepłe miejsce na 10 minut. W tym czasie zaczyn powinien się spienić.
Do miski przesiewamy mąkę, wsypujemy 50 gramów cukru, szczyptę soli i dodajemy olej oraz spieniony zaczyn. Wyrabiamy ciasto do gładkości i formujemy kulę. Miskę podsypujemy mąką, wkładamy uformowane ciasto, przykrywamy miskę czystą ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia w ciepłe miejsce na około godzinę.

Gdy ciasto wyrośnie, zagniatamy je ponownie i wałkujemy na kształt prostokąta. Równomiernie rozprowadzamy nadzienie:
pół szklanki cukru trzcinowego
3 łyżeczki mielonego cynamonu
szczyptę mielonej gałki muszkatołowej
(wszystko wymieszane razem)
i zwijamy w wałek, który kroimy na 16 kawałków. Te układamy na blasze wyłożonej papierem do wypieków. 
Pieczemy w piecu nagrzanym do 200 stopni przez około 15 minut.

Zajadamy jeszcze ciepłe!

wtorek, 20 grudnia 2011

Pierniczki

Na wstępie wyznam, że jestem pełna podziwu dla wszystkich kulinarnych blogowiczów, że znajdują czas na regularne zamieszczanie nowych przepisów. Mi to jakoś nie wychodzi, mimo że naprawdę się staram.
Dzisiaj postanowiłam, że muszę w końcu coś opublikować, bo święta tuż-tuż, a ja nie zamieściłam jeszcze żadnego przepisu na tę okazję. 
Opowiem więc o pierniczkach. Przepis na nie mam od babci. Od kiedy tylko pamiętam robiła je moja mama. Tym razem ja przejęłam pałeczkę :) 
Upiekłam je dużo wcześniej, już w listopadzie, aby odpowiednio zmiękły do świąt. Dekorowałam w zeszłym tygodniu. 


Jak przystało na pierniczki, ich wykonanie jest banalnie proste :)

Zagniatamy ciasto z poniższych składników:
2 szklanki mąki pszennej
3/4 szklanki cukru
2 pełne łyżki miodu
2 jajka
1 płaska łyżeczka sody
1 pełna łyżka masła
przyprawa do piernika (według uznania)

Ciasto wyjdzie dość klejące, dlatego trzeba odstawić je na noc do lodówki. 
W dniu pieczenia wałkujemy porcjami ciasto (podsypując stolnicę mąką) i wycinamy foremkami różne kształty. Pieczemy w piecu nagrzanym do 180 stopni przez około 10 minut. 
Pierniczki po wystygnięciu umieszczamy w zamykanym pojemniku. Gdy trochę zmiękną, dekorujemy lukrem i dodatkami (jakie tylko wpadną nam do głowy). 

Lukier: parzę jajko i oddzielam białko, które porządnie mieszam z cukrem pudrem (cukru sypię "na oko". Chodzi o to, by lukier był odpowiednio gęsty, nie spływał z ciastek).
Moim narzędziem do dekoracji lukrem był pergamin złożony w rożek.


Pierniczkowa kraina :)